Radio. Prowadzę audycję. W programie mówimy o ilustracjach
Bohdana Butenki, o muzycznych podróżach przez Stany Zjednoczone, o Dalidzie i
premierze filmu. Nagle telefon:
-Dzień dobry. Czy mogłabym złożyć świadectwo?
-Jakie?
-Że Pan Bóg jest moim Panem i uratował mi życie?
Ten telefon sprzed kilku dni sprawił, że zaczęłam z kolegą z
pracy wspominać te najgłośniejsze. Bo słuchacze dzwonią w różnych sprawach:
chcą wygrać nagrody w konkursie, podziękować za zaproszenie na koncert, zapytać
eksperta o poradę, powiedzieć o utrudnieniach na drodze, czasem kogoś
pozdrowić, poprosić o piosenkę, a nawet… przestrzegać przed rychłym końcem świata.
Zwykle to miłe telefony, czasem zabawne:
-Dziękuję za wypowiedź – kończę rozmowę. –Jak ma pani na
imię?
-Maria.
-Skąd pani dzwoni?
-Jak to skąd… Z kuchni!
Coraz częściej są jednak telefony z prośbą o pomoc: o
interwencję w sprawie trudnej, bo „media są czwartą władzą”, a „my już nie
wiemy co robić”. I staramy się pomóc.
Czasem jednak trzeba wyjść poza rolę
dziennikarza.
Bo co byście zrobili, gdybyście w piękną sobotę, w trakcie
rozmowy z podróżnikiem, dostali telefon od mężczyzny, który mówi, że już wszystkiego
ma dosyć i zaraz popełni samobójstwo? Próbowałam mieć spokojny głos, rozmawiać,
wypytałam o dokładny adres. Na antenie zagraliśmy kolejną piosenkę, a w tym
czasie zadzwoniłam na policję z adresem słuchacza. Policja zainterweniowała.
Chłopak trafił do szpitala psychiatrycznego.
Ale najtrudniejszą rozmowę odbyłam kilkanaście lat temu,
jeszcze jako studentka – współpracowniczka radia, która parzyła kawę kolegom i
odbierała telefony właśnie. W sobotnie popołudnie odezwał się drżącym głosem
pan, który w naszych serwisach informacyjnych usłyszał o nocnym drogowym wypadku pięciorga młodych ludzi. A jego syn
nie wrócił z piątkowej imprezy, nie wiadomo, gdzie jest. Auto, którym pojechał,
to niebieski volkswagen, o którym mówił serwisant. Dzwonię do kolegi z
newsroomu, potwierdza rodzaj auta i przypomina o dramatycznych skutkach tego
wypadku. Region Lubelszczyzny też by się zgadzał. Przechodzą mnie dreszcze. Słuchacz czeka na drugiej linii na moją
odpowiedź. Dzwonię więc jeszcze do dyżurującego oficera prasowego. Potwierdza
wypadek, markę auta, numer rejestracyjny, który podał słuchacz. Ja już wiem,
ale nie mogę tego powiedzieć panu, który wciąż czeka na linii. Staram się
spokojnie podać mu numer telefonu do policjanta i mówię, że tam uzyska więcej informacji.
I tyle. Po tych kilku minutach ręce mi drżą.
Bywa tak, że radio niesie informacje, które dla jednych są
kolejnym nudnym newsem typu korki i wypadek czy beznadziejna wypowiedź polityka, a dla
innych są informacją odmieniającą ich życie. Niekoniecznie na lepsze.
Na koniec… Cóż, nie zostawię Was z taką smutną puentą.
Pamiętam telefon sprzed kilku lat. To była wiosna. Moje
biurko stało jeszcze w zupełnie innym pokoju. Miły męski głos mówi, że jest
moim fanem, że lubi moje audycje, że podziwia za wiedzę i za uśmiech, że wydaję mu się bardzo sympatyczna i… czy zechciałabym się z nim umówić na kawę?
Odpowiadam, że mi miło, ale jednak nie umawiam się ze
słuchaczami, że to nie wypada… On delikatnie nalega i prawi kolejne
komplementy. To działa. Uśmiecham się i już mam powiedzieć „dobrze”, gdy on
dodaje „ale na tę kawę to zapraszam dopiero w sierpniu”.
-Za kilka miesięcy? Dlaczego? - dziwię się.
-Wtedy będę mieć przepustkę – odpowiada. – Bo ja słucham
pani w Zakładzie Karnym w Chełmie.
Tylko teraz nie pytajcie, czy jednak się umówiłam na tę kawę. ;)