czwartek, 2 marca 2017

Telefony, telefony...



Radio. Prowadzę audycję. W programie mówimy o ilustracjach Bohdana Butenki, o muzycznych podróżach przez Stany Zjednoczone, o Dalidzie i premierze filmu. Nagle telefon:
-Dzień dobry. Czy mogłabym złożyć świadectwo?
-Jakie?
-Że Pan Bóg jest moim Panem i uratował mi życie?

Ten telefon sprzed kilku dni sprawił, że zaczęłam z kolegą z pracy wspominać te najgłośniejsze. Bo słuchacze dzwonią w różnych sprawach: chcą wygrać nagrody w konkursie, podziękować za zaproszenie na koncert, zapytać eksperta o poradę, powiedzieć o utrudnieniach na drodze, czasem kogoś pozdrowić, poprosić o piosenkę, a nawet… przestrzegać przed rychłym końcem świata.

Zwykle to miłe telefony, czasem zabawne:
-Dziękuję za wypowiedź – kończę rozmowę. –Jak ma pani na imię?
-Maria.
-Skąd pani dzwoni?
-Jak to skąd… Z kuchni!

Coraz częściej są jednak telefony z prośbą o pomoc: o interwencję w sprawie trudnej, bo „media są czwartą władzą”, a „my już nie wiemy co robić”. I staramy się pomóc. 

Czasem jednak trzeba wyjść poza rolę dziennikarza.
Bo co byście zrobili, gdybyście w piękną sobotę, w trakcie rozmowy z podróżnikiem, dostali telefon od mężczyzny, który mówi, że już wszystkiego ma dosyć i zaraz popełni samobójstwo? Próbowałam mieć spokojny głos, rozmawiać, wypytałam o dokładny adres. Na antenie zagraliśmy kolejną piosenkę, a w tym czasie zadzwoniłam na policję z adresem słuchacza. Policja zainterweniowała. Chłopak trafił do szpitala psychiatrycznego.

Ale najtrudniejszą rozmowę odbyłam kilkanaście lat temu, jeszcze jako studentka – współpracowniczka radia, która parzyła kawę kolegom i odbierała telefony właśnie. W sobotnie popołudnie odezwał się drżącym głosem pan, który w naszych serwisach informacyjnych usłyszał o nocnym drogowym  wypadku pięciorga młodych ludzi. A jego syn nie wrócił z piątkowej imprezy, nie wiadomo, gdzie jest. Auto, którym pojechał, to niebieski volkswagen, o którym mówił serwisant. Dzwonię do kolegi z newsroomu, potwierdza rodzaj auta i przypomina o dramatycznych skutkach tego wypadku. Region Lubelszczyzny też by się zgadzał. Przechodzą mnie dreszcze. Słuchacz czeka na drugiej linii na moją odpowiedź. Dzwonię więc jeszcze do dyżurującego oficera prasowego. Potwierdza wypadek, markę auta, numer rejestracyjny, który podał słuchacz. Ja już wiem, ale nie mogę tego powiedzieć panu, który wciąż czeka na linii. Staram się spokojnie podać mu numer telefonu do policjanta i mówię, że tam uzyska więcej informacji. I tyle. Po tych kilku minutach ręce mi drżą.
Bywa tak, że radio niesie informacje, które dla jednych są kolejnym nudnym newsem typu korki i wypadek czy beznadziejna wypowiedź polityka, a dla innych są informacją odmieniającą ich życie. Niekoniecznie na lepsze.       

Na koniec… Cóż, nie zostawię Was z taką smutną puentą.
Pamiętam telefon sprzed kilku lat. To była wiosna. Moje biurko stało jeszcze w zupełnie innym pokoju. Miły męski głos mówi, że jest moim fanem, że lubi moje audycje, że podziwia za wiedzę i za uśmiech, że wydaję mu się bardzo sympatyczna i… czy zechciałabym się z nim umówić na kawę?
Odpowiadam, że mi miło, ale jednak nie umawiam się ze słuchaczami, że to nie wypada… On delikatnie nalega i prawi kolejne komplementy. To działa. Uśmiecham się i już mam powiedzieć „dobrze”, gdy on dodaje „ale na tę kawę to zapraszam dopiero w sierpniu”.  
-Za kilka miesięcy? Dlaczego? - dziwię się.
-Wtedy będę mieć przepustkę – odpowiada. – Bo ja słucham pani w Zakładzie Karnym w Chełmie.

Tylko teraz nie pytajcie, czy jednak się umówiłam na tę kawę. ;)