Wielki Piątek. Po półtoragodzinnej nasiadówie w siedmioosobowym gronie
rodzinnym. W kuchni.
- No zaraz pęknę ze śmiechu. Powinnam to wszystko notować…
Książka by wyszła – mówię.
- A ile wpisów na fejsa, co nie? – puentuje Marcela.
- Ależ to była piękna Droga Krzyżowa. Wszystko wyglądało jak
w Ewangelii. W ogóle jak biczowali, krzyczeli… Dzieci płakały… No pięknie było - przeżywa mama.
- I naprawdę Nowaka ubiczowali – mówi mama.
- No chyba 33 – wtrącił Krzysiek.
***
Mama kroi ciasto i pakuje dla różnych osób w prezencie. Sernik
z brzoskwiniami, sernik puszek, biszkopt z siekanymi galaretkami, orzechowiec z
masa kawową, aniołek, śmietankowiec, pychotka, piernik…
- Jejku, wystarczy już
chyba – mówię.
- Nie żałuj. Lubię się dzielić z
innymi – mówi mama. – I niech im dupy rosną. ;)
***
Dzwonię do K.
- Kup jeszcze zielone ogórki, czerwone pomidory. I rzodkiewkę
– mówię.
- Różową – dodaje mama.
- Coś jeszcze? – pyta K.
- I nie zapomnij pójść do spowiedzi!
- O tym nie musisz mi przypominać…
- Tak, nie muszę… A jak mówiłam, żebyś poszła do spowiedzi w
Warszawie, to jakoś nie dałaś rady. Za mało kościołów?
- A może tam już ją znają i nie
chciała ryzykować… - dopowiada krzątająca się po kuchni mama.
***
Goście. Dyskusja o tym, że jak trwoga, to do Boga, że katolicy (w większości)
świętymi nie są.
- W kościele taki aniołek, a wychodzi ze mszy i obgaduje
sąsiada – mówi pan Marek.
- Albo przepychają się w kolejce
do komunii… - dodaje A.
- Bo szybciej chcą być bliżej Boga... – puentuje tato.
***
- Patrzcie, jakie ładne tulipany tato kupil.
- Siedem? Czemu kupuje się nieparzystą liczbę kwiatów? – pyta
M.
- Nie wiem… - odpowiada K.
- Ej, no powiedz…
- No nie wiem. Może dlatego, że nieparzysta liczba była
symbolem szczęścia? – na odczepne mówi K.
- Aha, a skoro żółty kolor oznacza zdradę, to co znaczy siedem
żółtych kwiatów? – indaguje M.
- Czepiasz się… Po prostu wszystko kupuje się w nieparzystej
liczbie.
- Tak, zwłaszcza buty…
***
- Agnieszko, a jak tam
twoje sprawy uczuciowe? Czy spotykasz się z jakimś atrakcyjnym i interesującym mężczyzną?
– pyta mnie przy śniadaniu Marcelina.
- Nie, czekam na rozwód Clooneya.
- Ilekroć widzę tego Clooneya w
telewizji lub w gazecie, to kojarzy mi się z tobą – wzdychając mówi mama.
***
- U nas Droga Krzyżowa zorganizowana była na Starym Mieście.
Był Jezus, krzyżowanie, Rzymianinie… Rzymianie… jejku, jak się mówi poprawnie?
Aga, ty jesteś polonistką – pyta Ewa, która od kilkunastu latach mieszka w
pięknym włoskim miasteczku.
- Ej, ja też jestem po polonistyce – wtrąca się Karolina.
- Ale ty jesteś po KUL-u, a to
się nie liczy – mówię.
***
Liturgia wielkosobotnia. Ksiądz poświęcił ogień i zapala
paschał. Służy mu do tego długi „patyk”, zapalony na końcu od wznieconego przed
kościołem ogniska. Ksiądz kilka sekund walczy z paschałem, który nie od razu poddaje
się ogniowi, a potem energicznym ruchem
ręki gasi płonący patyk. Ten patyk w jego rękach wygląda jak różdżka, więc
komentuję po cichu:
- Jak Harry Potter.
Mina dziewczynki stojącej przede
mną – bezcenna.
***
- Kurde, nie wzięłam z Lublina swoich perfum! – jestem
zdenerwowana.
- Z przyjemnością pożyczę ci
swoje – życzliwie reaguje Krzysiek.
***
- Marcelina, a jak podobają ci się te buty? – pokazuję siostrze
w komputerze trampki, nad których zakupem się zastanawiam. – Czerwone, lekko
przecierane…
- Ładne, takie vintage. Jak ty –
odpowiada siostra.
***
K. stroi się do kościoła.
- Czy ten płaszcz mnie nie poszerza? – pyta.
- Nie, nie poszerza. Jesteś szeroka.
***
- Jak było? – pyta nas mama po powrocie z kościoła.
- Dziwnie. Trzech księży i ani
jednego kazania.
***
Wielkanoc. Ósma rano. Wracamy z kościoła po mszy.
-Ej, zróbmy sobie zdjęcie – mówi
Marcela. –Hasztag po rezurekcji – dodaje pod nosem.