Sklep z pamiątkami obok zwariowanej i wciąż budowanej
bazyliki Sagrada Familia.
-Ruskie? – pyta mnie młody sprzedawca o brązowawym kolorze
skóry, strzegący półek z kubkami, filiżankami, magnesami z symbolami Barcelony
i kartami do gry ze zdjęciami budowli Gaudiego.
-No, I’m from Poland – odpowiadam z uśmiechem.
-Gawarit pa ruskij? – drąży młodzieniec.
-No, cause in Poland we don’t like Putin – upieram się przy
angielskim. Choć może po rosyjsku lepiej bym się z nim dogadała.
Nie po raz pierwszy tych kilka dni temu ktoś wziął mnie za
Rosjankę. Nie tak dawno na Cyprze wchodzę do sklepu, a ekspedientka
wita mnie rosyjskim „Dzień dobry. W czym mogę pomóc?” Po angielsku odpowiadam „dziękuję,
na razie się rozglądam”. Spacerując między półkami wybieram przyprawy,
serwetki, mydełka… Idę do kasy, a tam inna kobieta po rosyjsku o coś mnie pyta.
Zanim zdążę odpowiedzieć pierwsza ekspedientka uprzedza
koleżankę, że ja nie jestem „ich”. –Nie mówię po rosyjsku, ale rozumiem. Jestem
z Polski – dodaję, a one robią zaskoczoną minę.
Przez tydzień na Cyprze jeszcze wiele osób zwracało się do
mnie po rosyjsku. Na początku źle się z tym czułam (a było to jeszcze przed agresją
Putina wobec Ukrainy). Teraz mnie to nie zaskakuje, ale zwykle spieszę wyjaśniać,
że jednak nie, Rosjanką nie jestem. Nie dlatego, że się wstydzę (Rosjanki i białe kozaczki...). W końcu Rosjanie – mimo wszystko – mają
poważanie. Na Cyprze co druga willa nad morzem należy do Rosjanina. W Grecji rodziny rosyjskich oligarchów spędzają kilka zimowych miesięcy.
Właściciele sklepów cieszą się, gdy Rosjanki lekką ręką płacą za futra (nawet w
środku lata) i za biżuterię. W wielu restauracjach na południu Europy nie
brakuje menu w języku rosyjskim, a ogłoszenia dotyczące sprzedaży i wynajmu
domów na Lazurowym Wybrzeżu są po francusku, angielsku i rosyjsku.
Brak opalenizny, typ urody (choć blondynką nie jestem) i
kozaki oraz ciepły płaszcz w marcu w Rzymie – tak, to może zmylić południowych
Europejczyków.
-Przytakuj, że jesteś Rosjanką, oni tu wydają dużo kasy i
cieszą się szacunkiem – radzi koleżanka.
Cóż. Wkurza mnie czasem ta Polska, ale póki co mam zamiar
się do niej przyznawać.
Kilka dni temu podczas pobytu w Hiszpanii (wizyta studyjna
zorganizowana przez Lokalną Grupę Działania Krasnystaw Plus, razem z
trzydziestoma innymi osobami poznawaliśmy rozwiązania dotyczące organizacji
szlaków Greenways) zachwyciła mnie pogoda (ponad 20 stopni Celsjusza), jedzenie
(sałatki, jogurtowy deser, wino, oliwa, płaty ozora w sosie), drogi (bez dziur
i kolein), zabytki Girony i Barcelony, wszechobecne współczesne rzeźby i ozdoby,
otwarci ludzie, czystość i schludność Bilbao i Kraju Basków. Ale były i minusy –
spóźniający się katalońscy kierowcy autobusu, bez inwencji twórczej, i do tego
ciągłe „maniana”, bo komu by się spieszyło? I makaron zamiast zupy? ;)
Tak, brakuje nam wiele
do standardów europejskich (czystość toalet w hiszpańskich pociągach powinna
budzić ze snu i zawstydzać szefów PKP), ale z drugiej strony Polak potrafi
naprawić kran, wbić gwoździa, namówić hiszpańskiego sprzedawcę kawy na
kieliszek wódki i… umyć zabrudzone schody w autobusie. Oraz zaciąć się w
windzie miedzy trzecim a czwartym piętrem.
Lubię podróże. Inny klimat, jedzenie, ludzi, zwyczaje,
krajobrazy. Ale lubię też wracać do domu: swojego łóżka, wytartych dżinsów i
pracy.
Lubię rosyjską literaturę, opisy bezkresnych stepów, śpiewność języka Puszkina, swojskość i chłód z reportaży kołymskich Hugo-Badera i rosyjską wódkę. Ale uważam, że naszym obowiązkiem jest głośno mówić, że wschód Europy to nie jest jedność, że Polska to nie Rosja, że Putin nie cieszy się tu uznaniem.
PS Hmm. Chciałam napisać o pobycie w Hiszpanii, a wyszedł mi
tekst o Rosji i patriotyzmie. Ale zdjęcia jednak z północno-wschodniej części Półwyspu Iberyjskiego.