Myślałam, że na koniec weekendu nic mnie już nie zaskoczy. Że po drzemce, którą miałam nadrobić pracującą sobotę i niedzielę, wizyta w kościele późnym wieczorem będzie spokojnym zakończeniem tygodnia. Szykowała się godzina luzu, recytacji, śpiewu, w tym dwadzieścia minut kazania, czyli myślowej organizacji najbliższych dni pracy, urlopu i pakowania walizki. I tu miłe rozczarowanie.
Nie wiem, na ile ksiądz, który głosił homilię w kościele akademickim przygotował ją sobie wcześniej, bo nie sprawiał wrażenia, jakby cokolwiek czytał z kartki. Mało tego, gdyby usłyszał ją arcybiskup, to może i ksiądz ten miałby problem.
Co usłyszałam?
Że to dziwne, iż przykazanie miłości musiało być nam dane, bo i bez niego człowiek powinien przecież umieć kochać.
Że jedno jabłko dane żebrakowi kiedyś może przeważyć szalę: trafię do nieba czy nie?
Że różaniec i chodzenie do kościoła nie wystarczą: trzeba robić dobre uczynki, być dobrym na co dzień. A dokładnie (przytaczam z pamięci): „może się komuś narażę, ale nie codzienny różaniec i Msza święta załatwią nam niebo, tylko czynienie dobra”. Czy to nie jest pocieszające dla grzeszników? I straszne dla dewotek?
Że ważna jest codzienność: uśmiech, wypicie kawy z przyjacielem, otwartość, pomoc innym, solidne wypełnianie obowiązków…
Że walczy zło z dobrem, nie dobro ze złem, bo to zło chce postawić na swoim.
Że za dużo odpowiedzialności zrzucamy na Boga. Wypadek samochodowy, śmierć, i na grobie piszemy: „Bóg tak chciał”. No jaki normalny Bóg by tego dla nas chciał? – pytał ksiądz.
I parę innych ludzkich, prawdziwych słów. Fajnie, że kazania można powiedzieć naturalnie, bez patosu i egzaltacji. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. I czasem o najprostszych i najważniejszych zarazem sprawach musimy sobie na co dzień przypominać.
Ja miałam odmienne odczucie. Byłam na mszy, podczas której nomen omen potrafiący opowiadać ksiądz, mówił o wybaczeniu. Wszystko pięknie, po czym opowiedział o tym, jak zatrzymał swój samochód na chodniku, bo nie chciał stwarzać niebezpieczeństwa na ulicy. Powiedział także, że zatrzymał się tam na chwilę, bo chciał zmienić samochody. Przyszyła starsza Pani, która zaczęła zwracać uwagę księdzu, bo nie mogła przejść. On powiedział: "może Pani przejść trawnikiem". Pani się wzburzyła. A komentarz Księdza: "ja jej wybaczyłem. Nie stwarzajmy problemów, gdzie ich nie ma, bądźmy radośni".
OdpowiedzUsuńUuu, no to nieźle. Takich 'wybaczajacych' ludzi trzeba ;) szkoda tylko, ze nie idzie to w parze z inteligencją. A moze ksiądz chcial sie pochwalic samochodami? :) Wiem, niestety, nie wszędzie i nie każdy mówi mądrze i ciekawie.
OdpowiedzUsuńAha, ale nigdy nie zdarzyło mi się na kazaniu słyszeć księdza wprost nawołującego do głosowania na jakąś opcję polityczną, na co ludzie często się skarżą.