niedziela, 28 kwietnia 2013

Prostota w cenie

Myślałam, że na koniec weekendu nic mnie już nie zaskoczy. Że po drzemce, którą miałam nadrobić pracującą sobotę i niedzielę, wizyta w kościele późnym wieczorem będzie spokojnym zakończeniem tygodnia. Szykowała się godzina luzu, recytacji, śpiewu, w tym dwadzieścia minut kazania, czyli myślowej organizacji najbliższych dni pracy, urlopu i pakowania walizki. I tu miłe rozczarowanie.

Nie wiem, na ile ksiądz, który głosił homilię w kościele akademickim przygotował ją sobie wcześniej, bo nie sprawiał wrażenia, jakby cokolwiek czytał z kartki. Mało tego, gdyby usłyszał ją arcybiskup, to może i ksiądz ten miałby problem.

Co usłyszałam?
Że to dziwne, iż przykazanie miłości musiało być nam dane, bo i bez niego człowiek powinien przecież umieć kochać.
Że jedno jabłko dane żebrakowi kiedyś może przeważyć szalę: trafię do nieba czy nie?
Że różaniec i chodzenie do kościoła nie wystarczą: trzeba robić dobre uczynki, być dobrym na co dzień. A dokładnie (przytaczam z pamięci):  „może się komuś narażę, ale nie codzienny różaniec i Msza święta załatwią nam niebo, tylko czynienie dobra”. Czy to nie jest pocieszające dla grzeszników? I straszne dla dewotek?     
Że ważna jest codzienność: uśmiech, wypicie kawy z przyjacielem, otwartość, pomoc innym, solidne wypełnianie obowiązków…
Że walczy zło z dobrem, nie dobro ze złem, bo to zło chce postawić na swoim.
Że za dużo odpowiedzialności zrzucamy na Boga. Wypadek samochodowy, śmierć, i na grobie piszemy: „Bóg tak chciał”. No jaki normalny Bóg by tego dla nas chciał? – pytał ksiądz.

I parę innych ludzkich, prawdziwych słów. Fajnie, że kazania można powiedzieć naturalnie, bez patosu i egzaltacji. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. I czasem o najprostszych i najważniejszych zarazem sprawach musimy sobie na co dzień przypominać.


wtorek, 2 kwietnia 2013

T jak telenowela


Telenowele są potrzebne. Tak, tak. Serio. Dlaczego?
Przestrzegają (próba oszustwa ‘na wnuczka’), edukują (co potrzebne do zmiany telewizji analogowej na cyfrową), wspierają (mimo raka piersi da się żyć), podejmują dyskusje (albo zwyczajnie udowadniają, że gej może być miłym kolesiem). Pokazują, że pewne zachowania i uczucia (miłość, zdrada, trudności w szkole, strach, ucieczka z miejsca wypadku, walka o kasę, choroba) mogą zdarzyć się każdemu, bez względu na jego miejsce zamieszkanie, status społeczny, pochodzenie, zasobność portfela. Co prawda historie te powstają w wyobraźni scenarzystów, a oni wyobraźnię mają sporą, ale w końcu skądś to biorą. Może nasze „Na Wspólnej” jest bardziej swojskie i aktualne niż „Moda na sukces”, ale i tak obie telenowele mają wspólny mianownik – relaksują, pozwalają się odmóżdżyć po ciężkim dniu albo pocieszyć, że inni mają gorzej. Czasem (często?) tylko drażnią ilością rozwodów, sypianiem ‘każdego z każdym’, jakością aut, stołowaniem się w drogich restauracjach, jakością marynarek i biżuterii…

Ale…
Czy doprawdy wszyscy (prócz Mostowiaków i rodziny Bożeny Dykiel z ul. Wspólnej) mają duże mieszkania, a w nich nowoczesne meble? Czy tylko ja mam kawalerkę i pozostawioną przez jej poprzednią właścicielkę boazerię w przedpokoju?

Dlaczego w amerykańskich filmach bohaterowie nigdy nie gaszą światła wychodząc z domów, a jak doń wchodzą, to już się tam świeci? O ilości lampek nie wspomnę…

Dlaczego aktorzy i nawet statyści w sklepie czy na ulicy są ubrani modnie i kolorowo? Na lubelskich ulicach widzę więcej szarości…

Jak to się dzieje, że bohaterki seriali potrafią same sobie zrobić eleganckie i często wymyślne fryzury, o makijażach nie wspomnę? Czy tylko mi na deszczu (i nie tylko) włosy przestają się układać?

Jak to możliwe, że gdy aktor bierze telefon do ręki, wybiera numer i przystawia aparat do ucha, to połączenie jest niemal od razu? Może tylko ‘moja sieć’ potrzebuje przynajmniej kilku sekund na realizację połączenia?    

Jak to możliwe, że bohaterowie (nie tylko „Prawa Agaty”, które właśnie oglądam) zwykle szybko znajdują dogodne miejsce parkingowe, np. naprzeciwko wejścia do sądu?

Dlaczego nawet niespecjalnie urodziwe bohaterki (patrz: Marta w "M jak Miłość") mają stado wielbicieli i kolejnych mężów? (zauważa K.)

Czemu bohaterowie telenoweli, nawet w przeciętnych mieszkaniach, mają elegancko zastawiony stół do śniadania? A na nim dwa rodzaje wędliny i sera na jednym talerzyku, warzywa na drugim, do talerzyków serweteczki… Czy tylko ja robię sobie kawę i kanapkę i przegryzam między prysznicem, prasowaniem kiecki a suszeniem włosów?

Czemu serialowe kilkumiesięczne czy kilkuletnie dzieci są takie grzeczne, ciche i spokojne? Maluchy dużo śpią i nie przeszkadzają, a starsze zadają mądre pytania i lubią się same bawić?

Jak to się dzieje, że gdy jedna koleżanka chce odwiedzić drugą, to ta akurat jest w domu? No, chyba że spotykają się w modnej knajpce, ale jednak zwykle nawet pracujące bohaterki są w chacie. I mają porządek, rzecz jasna.

A zauważyliście, że bez względu na porę roku w wielu serialowych domach zawsze na stole są świeże kwiaty? W dużych ilościach? Choć… ups, u mnie dziś też w wazonie rozgościły się prześliczne różowe tulipany. ;) Może powinni zacząć u mnie kręcić jakąś telenowelę? Też wyobraźnię mam sporą...