Gdy byłam mała, w Wielki Piątek pościło się tak, jak w żaden innych dzień w roku. Do zjedzenia tylko śledź z cebulką, kromka chleba z dżemem (ale bez masła) i jakiś kapuśniak, nie na kości i bez skwarków. Gdy byłam mała, przez cały Wielki Piątek telewizor był wyłączony, radia się nie słuchało, właściwie żadna muzyka nie wchodziła w grę. Trzeba było być cicho, nie śmiać się głośno (a w naszej rodzinie to nie jest łatwe…). Wieczorem – do kościoła na Drogę Krzyżową i liturgię. Po powrocie do domu dokończyć jakieś porządki czy pichcenie. Żeby zrozumieć sens poświęcenia na krzyżu i przygotować się na Wielkanoc.
Gdy miałam kilkanaście lat, prawie cały Wielki Piątek piekłam ciasta. Siedem – to minimum. Sernik z brzoskwiniami, sernik z rosą, makowiec, pychotka, śmietankowiec… I co roku inne ‘wynalazki’. To dopiero było wyzwanie – piec, ale nie skosztować słodkości, wszak to dzień postu ścisłego. A radio ostatecznie cichutko w kuchni włączone – ale bez tej całej komercji i dance–muzy.
Teraz jest inaczej. A może więcej widzę? 10 godzin pracy zawodowej, żeby zdążyć ze wszystkim przed najpierw obowiązkami, a potem świętowaniem. Szybkie zakupy, które w markecie jednak szybkimi być zwyczajnie nie mogą. A w Plazie muza i kolorowe wystawy, jakby kpiły sobie z szarej deszczowej pogody. Postny śledź. Ale i kawa, z mlekiem i cukrem, bo bez tego ani rusz. Na ulicach luźniej. Ale w barach i pubach ludzi sporo. Już przed świętami można się spotkać ze znajomymi, którzy ściągnęli na ten długi weekend do miasta. – Nie, wódki dziś nie piję – zarzekał się mój sąsiad wychodząc wieczorem z mieszkania. – Ja też nie – wtórował mu kolega – ale za 3 piwka strzelimy, nie?
Można dziś jeszcze pooglądać telewizję, gdy żona gotuje, a dzieci rwą się do komputera. A może żona nie gotuje? Przecież ‘po co tyle się męczyć, skoro dziś wszystko można kupić’. Albo ‘po co się męczyć, skoro jedziemy do dziadków’. Ostatni zakup, żeby w Święta wyglądać lepiej niż koleżanka (to akurat się nie zmienia. ;) I może jednak do kościoła. Na szczęście w mieście jest tyle liturgii do wyboru. Na 17-tą, na 18-tą, na 19-tą, na 20-tą… Jeszcze bym grób odwiedził, ale pogoda kiepska. A, i Noc Konfesjonałów. Ale po co się spowiadać w Wielki Piątek, skoro przed nami jeszcze sobota? Albo po co się w ogóle spowiadać? Czarna mafia to dranie, nie muszą znać moich grzechów. Wystarczy, że wierzę w Boga, kler mi do tego niepotrzebny.
Szkoda tylko, że zimno. Co to za Wielkanoc, gdy nie czuć wiosny? Ale do umartwiania w Wielki Piątek pasuje.
no nie,to jest wspaniałe co napisałaś.jakbym siebie widziała dwadzieściapare lat do tyłu:nie śmiac się,nie słuchac radia,broń Boże telewizji oglądac... niestety te czasy minęły!!! teraz o świętach myślimy raczej jak o kilku wolnych dniach od pracy,zwykłym leniuchowaniu.Obawiam się,że nasze dzieci już się nie dowiedzą jak miło jest drapac pisanki pokolorowane w skórce od cebuli... no cóż,mi te święta kojarzą się bardziej ze smutkiem niż radością.
OdpowiedzUsuń"Czarna mafia to dranie, nie muszą znać moich grzechów. Wystarczy, że wierzę w Boga, kler mi do tego niepotrzebny." :) Chyba Cię zaskoczę. Myślę o sobie, jako o zwierzęciu wierzącym, chociaż nie w sensie ideologii jakiegokolwiek kościoła. Ta myśl pewnie wymaga rozwinięcia, ale nie w tym miejscu. Pogodnych i zdrowych świąt. :)
OdpowiedzUsuńPaweł Wądołowski