- Kocham cię, ale już nie lubię – powiedziała Emma do Dextera, ściskając go ze łzami w oczach na pożegnanie.
Czy to możliwe? – zaczęłam się zastanawiać. ‘Lubienie’ bez miłości może być, a związek, w którym dwoje ludzi się kocha, ale nie przyjaźni ze sobą, ma szansę trwać?
To tylko jedna z kwestii, nad którą musiałam się zastanowić oglądając film „Jeden dzień” (2011 r.) w reżyserii Lone Scherfig. Nie znoszę melodramatów! Obejrzałam go dlatego, że jestem chora, na zwolnieniu lekarskim, znudziło mi się gotowanie, jedzenie i leżenie. A w opisie na jakiejś durnej stronie internetowej widnieje: komedia romantyczna. Taaa… Zabawnych scen było tam może z pięć. Plus tak odrażająco brzydkie, że aż śmieszne, stylizacje fryzur i ubrań grającej Emmę Anne Hathaway. No i w dodatku film zwyczajnie mnie wciągnął. Od początku wiedziałam, że oni będą razem… I przypomniałam sobie: Aga mi o tym filmie kiedyś opowiadała. Znam więc punkty zwrotne i zakończenie, ale to dobrze, dzięki tej wiedzy szok i płacz z następstw wypadków był zapewne mniejszy i krótszy. Jednak i tak łez uroniłam sporo. Bo gdyby zaczęli wcześniej, gdyby on nie poszedł w stronę tej głupiej kariery, gdyby ona szybciej przyłożyła się do pisania prozy, gdyby kasa i seks nie odgrywały takiej roli, gdyby jego matka nie zmarła, gdyby odebrała telefon, gdyby…
Dlatego nie znoszę tego filmu. Bo musiałam na nim nie tylko płakać, ale i myśleć. I napisać ten tekst. I – tak jak bohaterowie „Jednego dnia” - już teraz wiem, że wiele rzeczy w życiu nie zrobiłam, choć powinnam, albo zrobiłam za późno. A czasu – że pozwolę sobie na to wielkie odkrycie! – nie da się cofnąć. Kurczę, trzeba wziąć się do roboty.
Ale nie zrozumcie mnie źle. „Jeden dzień” to też piękny obraz o przyjaźni, o naprawianiu błędów, o zaufaniu, o relacjach z rodzicami, o przemijaniu. A Jim Sturgess jest doprawdy boski (za porównanie przepraszam czytających ten tekst dwóch znajomych mi księży ;). I - na poważnie - świetnie odegrał doroślejącego powoli mężczyznę.
No tak, zamiast pić herbatę z przepysznym sokiem malinowym roboty Kasi Mamy, słuchać muzy i leniuchować, rozmyślam i martwię się. Dlatego nie znoszę tego filmu! Ale kto nie oglądał – dla tego lektura obowiązkowa.
film byl beznadziejny. moze jestem bezduszna ale lzy nie uronilam zadnej. przemyslen po nim rowniez...
OdpowiedzUsuńale masz racje wiele nas ominelo.. ale moze tak mialo byc? wszak nie da sie trzymac wrobla i golebia w garsci jednoczesnie!