Pociąg wtacza się na peron. Za 2 minuty z przystanku obok odjeżdża trolejbus nr 150. Kolejny dopiero za ponad 20 minut. Szybko zapinam płaszcz, spod fotela wysuwam walizkę i ustawiam się pierwsza do wyjścia. Wciskam guzik, drzwi się otwierają.
Wyskakuję.
Walizka nieduża, ale ciężka, wypełniona jedzeniem wiezionym z rodzinnego domu, a moja mama nie należy do oszczędnych, wręcz przeciwnie. Zamiast ciągnąć walizkę po niepewnym podłożu dworcowych peronów i korytarzy, podnoszę ją jak zwykłą torbę. Będzie szybciej. Jeszcze parę schodów i jestem na zewnątrz. Jest, stoi 150. Muszę tylko minąć taksówki, przejść w niedozwolonym miejscu przez ulicę i już jest przystanek. O nie! Kierowca zamyka drzwi. To znak, że odjeżdża.
1.
Biegnę szybciej. Jestem z przodu pojazdu, kierowca powinien mnie widzieć. Nie… Odpala silnik (silnik w trolejbusie?) Dopadam przednich drzwi. Stukam. Nic. Stukam i macham. Przecież nie może mnie nie widzieć… Chce odjechać beze mnie? A z tyłu pędzą kolejni spóźnialscy. Nagle drzwi się otwierają, ale nie przednie, tylko środkowe. Aha, kierowca nie chce zmarznąć. Wpadam do trolejbusu, w którym zaledwie kilka osób. Za mną jeszcze 3 osoby, w tym niewidomy. Ale nie zdążyłam kupić biletu. Biletomatu nie ma. Próbuję przecisnąć się do kierowcy. Trolejbus rusza, potykam się, przytrzymuję fotela, wreszcie docieram do pierwszych siedzeń. Wpycham walizkę pod okno, podchodzę do szyby oddzielającej mnie od kierowcy i wyrzucam z siebie: - Dzień dobry, normalny poproszę.
Kierowca nie reaguje. Pukam w szybkę. Po chwili on:
- Przecież jadę, bilety na przystanku sprzedaję.
Czekam. W tym czasie szukam drobniaków w portfelu. Przystanek.
– Jaki bilet?
– Normalny.
Kładę pieniądze na mini-ladę. Odliczone 2,40, to ważne.
- 2,80 kosztuje u kierowcy, powinna pani wiedzieć.
- O, przepraszam.
Szukam dodatkowych 40 groszy. Coraz bardziej nerwowo. Kierowca patrzy i czeka. Zamknął już drzwi. Szukam w kieszeniach, w torebce, czasem luzem coś tam mi się pałęta. No nie mam. Dorzucam więc 50 gr. Kierowca robi groźną minę.
- Nie mam inaczej, przepraszam.
- Nie dość, że się spóźnia, to jeszcze pieniędzy nie ma.
- Przecież mam, nawet za dużo – próbuję zażartować i uśmiecham się miło do kierowcy. – Nie musi pan wydawać tych 10 gr.
- Taaa, a potem pójdzie na skargę, że kierowca ją okradł.
- No co pan!
Ten już bez słowa kładzie bilet. – Dziękuję – mówię.
Nie odpowiada. Zatrzaskuje okienko. Kasuję bilet i wreszcie opadam na fotel.
2.
Biegnę szybciej. Jestem z przodu pojazdu, kierowca powinien mnie widzieć. Nie… Odpala silnik (silnik w trolejbusie?) Dopadam przednich drzwi. Nie zdążyłam zapukać, te się otwierają. Wąsko, ale jakoś wciskam się z walizką do środka. Za mną jeszcze kolejni spóźnialscy. Walizę wrzucam na fotel pod okno, podchodzę do kierowcy i lekko stukam. Ten otwiera okienko. Próbuję rytmicznie oddychać i się uśmiechnąć, choć od tego biegu jestem zaczerwieniona, spocona i sapię.
– Dzień dobry, poproszę bilet.
- Dzień dobry – odpowiada kierowca. Odpowiada? Nie wierzę.
Nerwowo szukam drobniaków w portfelu. Kurczę, nie mogę znaleźć. W tym czasie zagaduję.
- Przepraszam i dziękuję, że pan zaczekał.
- Nie ma pani za co przepraszać – uśmiecha się kierowca. Młody jakiś, i dość przystojny – myślę.
- Oczywiście, że mam. Przeze mnie pan odjedzie z opóźnieniem.
- E tam, czas mam do 22-ej, nie spieszy mi się – odpowiada zerkając na mnie.
W tym czasie na mini-ladę kładę odliczone 2,40 zł.
- Ale bilet u mnie kosztuje 2,80 zł. Jeszcze 40 gr poproszę.
Szukam, szukam, szukam… Nie mam, dorzucam 50 gr i przepraszam. Kierowca bez słowa wydaje mi 10 gr.
- Dziękuję bardzo – uśmiecham się z potrójną wdzięcznością.
- Proszę bardzo – odpowiada również uśmiechnięty kierowca.
Kasuję bilet i wreszcie opadam na fotel.
I zgadnijcie, która z tych dwóch historii zdarzyła mi się ostatnio?
Mój wrodzony optymizm podpowiada, że druga opcja. Choć trzeba pamiętać, że i kierowcom MPK może się zdarzyć gorszy dzień, więc i wersja pierwsza może być prawdziwa :)
OdpowiedzUsuńsadze ze pierwsza :D :):**
OdpowiedzUsuńNa pewno pierwsza;) Uwielbiam takie historie... A swoją drogą, dlaczego niby w trolejbusie ma nie być silnika???- hahahhahaah:-D Pozdro Sis.
OdpowiedzUsuńMyśle, że pierwsza,chociaż wlałąbym drugą bo w takim świecie przyjemniej żyć.Ale znajac historię ,która przytrafiłą sie nam kiedy byliśmy u ciebie z wizytą i źle zaparkowaliśmy samochód a sąsiedzi zadzwonoli po straz miejska żeby nas ukarali to jestem pewna , ze jednak pierwsza.
OdpowiedzUsuńPierwsza. Po własnych doświadczeniach, odpowiadam- pierwsza.
OdpowiedzUsuńZ dziką rozkoszą odpowiadam: DRUGA! ;) Zdarzyła mi się w styczniu. Ale fragmenty pierwszej także przydarzyły się w moim lubelskim życiu.
OdpowiedzUsuńPewnie że druga i na pewno był to mój znajomy kierowca Romek, który jest najmilszym człowiekiem jakiego znam i najmilszym kierowcą! :D
OdpowiedzUsuńA co tak pani Agnieszka jakieś traumy podróżowe ostatnio przeżywa? - jak nie taksówka, to komunikacja miejska?
OdpowiedzUsuńPozdrowionka!
M.S.